Bartosz Konstrat translated from Polish by Dawid Mobolaji
SONS
Suddenly: bam! The little boys rise from their knees, their teeth grow and begin to bite.
Suddenly: bam! Instead of drinking their mother’s milk, they become porn film aficionados.
Bam! Suddenly discovering their personal space, they start locking the bathroom door.
Their hair grows darker, their arms grow longer, they start gazing at birds and plants and
with every day they’re more like a character from a Hughes poem.
Bam! Where have the sons gone? Only nature is left.
One of them has started reading Marx, another’s bought a fast car.
Bam! Every morning they carefully style their hair, button the cuffs of their shirts.
They’re ever more alluring, they turn all heads.
They dance at discos, peer at the craters of the moon.
Suddenly: bam? What’s all this about? We tried so hard, didn’t we?
We always bought the best ham. Jeans, soap, cassettes of noisy music.
And now we’re left with nothing. Only crippled bodies, more and more elephant-like. And
consolation. Which we use reluctantly.
And them. It’s not even worth talking about.
O DWUZNACZNYCH UROKACH PEWNOŚCI SIEBIE
I nagle: bach! Ci mali chłopcy powstają z kolan, wyrastają im zęby i zaczynają gryźć.
I nagle: bach! Zamiast ssać mleko matki, stają się wielbicielami filmów porno.
Bach! Nagle odkrywają swoją przestrzeń osobistą, zaczynają zamykać za sobą
drzwi do łazienki.
Ciemnieją im włosy, wydłużają się ręce, zaczynają przyglądać się ptakom i roślinom i
z każdym dniem stają się coraz bardziej postaciami z wierszy Hughesa.
Bach! Gdzie się podziali synowie? Została tylko przyroda.
Jeden z nich zaczął czytać Marksa, inny kupił szybki samochód.
Bach! Codziennie rano starannie układają włosy, zapinają guziki przy mankietach koszul.
Stają się coraz bardziej ponętni, wszyscy zwracają na nich uwagę.
Tańczą na dyskotekach, przyglądają się z bliska kraterom na księżycu.
I nagle: bach? O co w tym wszystkim chodzi? Przecież tak się staraliśmy,
kupowaliśmy najlepszą szynkę. Dżinsowe spodnie, mydło, kasety z hałaśliwą muzyką.
A nic nam nie zostało. Tylko kalekie ciała, coraz bardziej przypominające słonie. I
pocieszenie. Z którego niechętnie korzystamy.
I oni. Nawet nie warto o tym mówić.